Tbilisi

Z Mestii do Tbilisi marszrutka jedzie 7 godzin. Nasza jechała o dwie więcej. Zebraliśmy po drodze studenta, którego odprowadzała mama i wcisnęła mu dwie torby wałówki. Zatrzymaliśmy się przy straganie z miodem, żeby kierowca mógł zabrać pakunki, które potem komuś podrzucił. Wszystko w rytmie hitów Bony M, Modern Talking i kilku gruzińskich utworów z podobnej półki. W sumie 10 zapętlonych kawałków (z teledyskami!) towarzyszyło nam w 9 godzinnej podróży. Gdzieś w połowie kierowca zrozumiał, że jego maszyna trochę szwankuje. Cherry cherry lady. Zaczęły się częstsze postoje na dolewanie do chłodnicy mieszanki wody i płynu do naczyń. Wszystkie głowy zaglądały kierowcy zza ramienia. Diagnoza – wydmuchało uszczelkę pod głowicą. You my hart you my soul. Dojechaliśmy. Sopot 79 zostaje za nami.

 

Tbilisi to piękne miasto. Pełne zaułków, podwórek, wąskich uliczek. Można się po nim włóczyć godzinami. Gorzej jeździ się po nim samochodem.

 

Auto odebraliśmy z samego centrum miasta. Nawigacja nam nie pomagała. Podobno Google nie umie Gruzji. Udało się wyjechać. Nagle znaleźliśmy się w innym świecie. Puste ulice, puste domy. Po prawej i lewej zagrody z kozami, a przy drodze kioski z ich mięsem. Potem cmentarz. Całe wzgórza grobów. Niektóre z podobiznami umarłych, inne ogrodzone siatką. Dalej las słupów elektrycznych. Wreszcie złomowiska. Jedno za drugim. Po środku tego rzeczka, a nad nią wędkarze. Spokojnie zarzucają wędki i wpatrując się w spławiki, jakby nic innego nie istniało.

Dodaj komentarz