Kijowskie Lotnisko zaskakuje swoją organizacją. Po 30 minutach stoimy z bagażem i pieczątką w paszporcie przed budynkiem portu i już ktoś popycha nas w kierunku autobusu do miasta. Jakby nie było miejsca na zastanowienia, nie mówiąc o pomyłce. Hostel też zaskakuje. Mały pokoik ze wspólną łazienka graniczy z ogólną kuchnia. W kuchni siedzą cztery panie. Jedna otworzyła paczkę ciastek, druga zrobiła sobie herbatę, trzecia wpatruje się w plik Excela z grafikiem.
Z każdym kilometrem miasto robi na nas coraz większe wrażenie. Początkowo szary i smutny Kijów zaczyna nas do siebie przekonywać. Zwiedzamy, hramy, monastyry, oszałamia nas połączenie ostrych błękitno z żywiołowym seledynem. Towarzyszy nam ceglana elewacja większości kamienic i przywołuje skojarzenie z amerykańskim miastem. Majdan. Majdan i przecinający go szeroki prospekt zawiewa Rosją. Rosją smakują też potężne molochy wokół. Miasteczko pałaców kultury. A pod nimi młodzież. Śmieją się, krzyczą, grają na instrumentach. I jedzą hot-dogi, frytki belgijskie i gruzińskie wypieki. Z ogromnego domu mody Dior wychodzi pani. Ubrana jest w botki w odcieniu fuksji, skórzany komplet spódnica + marynarka i ostro różową torebkę. W ręku trzyma kilkanaście reklamówek z zakupami. Drzwi do czarnego Range Rovera Sport otwiera jej młody chłopak. Nieskończenie długimi schodami zjeżdżamy do metra, żeby za chwilę znaleźć się w hostelu. W hostelu, w którego kuchni siedzą cztery panie. Jedna otworzyła paczkę ciastek, druga zrobiła sobie herbatę, trzecia wpatruje się w plik Excela z grafikiem
We Lwowie czujemy się jakby swojsko. Na dworcu nikt nas nie zaczepia. Taksówkarze omiatają wzrokiem nasze sfatygowane buty, ubłocone spodnie i nie oferują nam swoich usług. Gdzieś za sobą słyszymy porozumiewawcze polsza. Dajemy się prowadzić brukowanym uuliczkom na których co jakiś czas dobiega nas kurwa i ja pierdole, a polskie cwaniactwo rywalizuje z jego ukraińskim tłumaczeniem. Pijemy piwo, jemy, chcemy wszystkiego spróbować. W głowie cały czas rozpychają się gruzińskie wspomnienia, a pochmurne kadry nie dają się przegnać lwowskim panoramom. Chociaż jesienny krajobraz dodaje miastu uroku. Ostre słońce i porywisty wiatr uwydatniają zdobienia, a cień gałęzi działa jak trafione urozmaicenie ogólnej wizji. Wy z Polski? Kiwamy głowami. Mało was tu ostatnio. Magnes sprzedam za 5 zł. Nie chcemy. No dajcie zarobić. Dam za 3 zł. Dajcie zarobić! Nie daliśmy zarobić. Trochę nam z tym niewygodnie, trochę czujemy się winni. Ale za chwilę znowu dajemy poprowadzić się uliczkom i odgrywamy naszą lwowska pętlę. Z innym piwem, w innych knajpach, ale w podobnych proporcjach.
piekna wyprawa, Lwów urokliwy, ja też myślę o wypadzie, po pandemii